Ważny, wstrząsający tekst Anny Alboth, aktywistki, która pomaga uchodźcom na granicy, ale tej zapomnianej, białoruskiej.

„Najpierw zobaczyłam policyjną sukę z uchylonymi drzwiami, a w niej strażnika granicznego, który bawił się z małym ukraińskim dzieckiem. Był balonik, miś, głośne śmiechy. Strażnika rozpierała duma i radość, widać było, że bardzo się starał, że czuł powinność, że stał na straży humoru małego. Był w tym miękki i uważny, ale wciąż bardzo męski.(…) przed oczami stawały mi sceny z ostatniego pół roku na polsko-białoruskiej granicy, gdzie widziałam dziesiątki dzieci, które przez strażników granicznych były popychane, zastraszane, wywożone na bagna, na śmierć. Widziałam dzieci z nogami pogryzionymi przez psy. Widziałam dzieci głodne, spragnione i nieprzytomne ze zmęczenia. Dzieci, które na widok strażników sikały pod siebie. Strażników w dokładnie takich samych mundurach jak ten tutaj.(…) Przepraszam, czy tam, te 50 km stąd na północ, na polsko-białoruskiej granicy, tak samo rozkosznie zajmował się pan uchodźczymi dziećmi? – zapytałam. Strażnik spoważniał, spojrzał mi głęboko w oczy i powiedział: – Bogu dzięki nikt mnie na tamtą granicę nie wysłał…”.

https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,183331,28305610,w-okolicy-wlodawy-przebiega-granica-ktora-dzieli-nas-wszystkich.html