„Newsweek” nr 35, 29 sierpnia – 4 września 2022, s. 32-35
DRAMAT UCHODŹCÓW
Ta przemoc trwa
(tytuł w wersji on-line: Prezydent nazwał ich durniami i zdrajcami. „To, co powiedział, mnie nie zabolało”)
Politycy partii rządzącej podjęli decyzję, żeby stworzyć na Podlasiu warunki, w których ludzie cierpią i umierają. Jak inaczej to nazywać niż zbrodnią przeciwko ludzkości? – mówi PIOTR BYSTRIANIN z Fundacji Ocalenie
ROZMAWIA RENATA KIM
NEWSWEEK: Zabolało, kiedy prezydent Duda nazwał was durniami i zdrajcami?
PIOTR BYSTRIANIN: W ustach tego prezydenta takie określenia są trochę jak pochwała. Ta wypowiedź ma budować klimat niechęci wokół osób, które pomagają uchodźcom na Podlasiu. Ale pan prezydent był albo sprytny, albo mało odważny, bo sformułował ją tak, żeby się nie dało go pozwać. To, co powiedział, mnie nie zabolało. Boli mnie to, że tam cały czas cierpią ludzie. Że może ktoś umrzeć, a my nie będziemy o tym wiedzieć. Że w skandaliczny sposób łamane są prawa człowieka i nic się nie dzieje. Nie ma dużych demonstracji, nie ma presji na polityków, żeby skończyć z tym okrucieństwem, nie ma reakcji UE ani ONZ, nie ma zainteresowania mediów. A przemoc na Podlasiu trwa.
Zaczęła się niemal dokładnie rok temu w Usnarzu Górnym. Pamiętasz te pierwsze dni, gdy na polsko-białoruskiej granicy pojawiła się grupa uchodźców z Afganistanu?
– Nigdy tego nie zapomnę.
Staliście zaledwie sto metrów od nich.
– Ja już sporo w Polsce widziałem, ale to, co się działo w Usnarzu, mnie poraziło. Bo bez żadnej podstawy prawnej uzbrojeni ludzie w polskich mundurach z orzełkiem – wojsko, policja, straż – blokowali nam dostęp do uchodźców, którzy prosili o jedzenie, wodę, podpaski, o sprowadzenie lekarza i dostarczenie im leków. Ktoś zemdlał, nie było z nim kontaktu, a wiedzieliśmy, że jest niedożywiony, odwodniony, ma problemy zdrowotne. I nikt mu nie pomagał. To był brutalny, ordynarny pokaz siły państwa polskiego. Sygnalizował: my możemy wszystko i co nam zrobicie? Nawet w czasie konfliktów zbrojnych, przynajmniej w teorii, obowiązują pewne zasady: że rannych się leczy, że dopuszcza się pomoc humanitarną, podaje wodę. A w Usnarzu nie było przecież żadnej wojny, żadnego zagrożenia. Byli tylko bezbronni ludzie, którzy wzywali pomocy.
A wy nic nie mogliście dla nich zrobić.
– Patrzyliśmy bezradnie na cierpienie 32 osób, które siedziały tam na małym skrawku ziemi, z dwóch stron otoczone przez żołnierzy z bronią, odarte z godności. Nie miały nawet gdzie załatwiać swoich potrzeb fizjologicznych. Było to nieludzkie traktowanie. Polskie władze doprowadziły do sytuacji, w której jedni ludzie cierpią po to, żeby innych zniechęcić do podejmowania prób proszenia o ochronę w Polsce, a kolejnych – do pomagania im. To był i jest cel polityczny.
Czy wiadomo, co się stało z grupą z Usnarza? Z panią Gul, z jej dziećmi? Z kotem, z którego niektórzy tak się wyśmiewali?
– Byli przetrzymywani w Polsce przy granicy przez 72 dni, widać to na zdjęciach satelitarnych. Ci ludzie bali się, że zaczną umierać. Pogoda była coraz gorsza, więc w październiku przeszli po prostu przez ten płot z drutu żyletkowego ustawiony przed nimi. Zostali zatrzymani przez polskie służby, rzuceni na ziemię, związani i zabrani do jakiejś placówki. Nie wiemy dokąd, bo nie dopuszczono do nich pełnomocników, a telefony im zabrano lub zniszczono. Jeden aparat udało im się ukryć i tak dowiedzieliśmy się, że zostali przepchnięci na białoruską stronę granicy. A wcześniej straż graniczna podzieliła ich na małe grupki, to wtedy panią Gul i jej dzieci rozdzielono od reszty osób.
Po co?
– Nie wiem, bo nie ma oficjalnej procedury państwowej na wyrzucanie matki z dziećmi przez granicę do lasu. Efekt był taki, że te najbardziej wrażliwe osoby – wycieńczone i chore – zostały pozbawione ochrony, jaką dawała im grupa. I miały jeszcze mniejsze szanse na przeżycie. Wtedy jeszcze mieliśmy kontakt z rodziną pani Gul, później się urwał. Nie wiemy, co się stało z nią i jej córkami. Nie wiemy, co z kotem. Wiemy tylko, że 10 osób z Usnarza dotarło do bezpiecznych krajów UE, czyli nie do Polski. Dziękują za to, co staraliśmy się dla nich robić, i mówią, jak bardzo źle potraktowały ich polskie służby. Dziesięć osób z 32. A musimy pamiętać, że sytuacja w Afganistanie jest dramatyczna: łamanie praw człowieka, głód. Jeżeli ktoś tam wróci, grozi mu niebezpieczeństwo.
Zaraz po Usnarzu na Podlasiu pojawiły się setki osób, które przekroczyły polsko-białoruską granicę.
– Od sierpnia ubiegłego roku do lipca pomogliśmy prawie tysiącu osób. Dotarliśmy do nich w lesie, przekazaliśmy im jedzenie, wodę i inne niezbędne rzeczy, opatrzyliśmy. Bywały trudne sytuacje, wręcz dramatyczne. Ludzie wzywali nas na pomoc, mówili, że coś im grozi, a my czasem nic nie mogliśmy dla nich zrobić, bo byli na przykład po białoruskiej stronie. Im gorsza była pogoda, tym więcej było takich wezwań. Im chłodniej, tym więcej hipotermii. Latem z kolei mamy mnóstwo przypadków odwodnienia. Niedawno napotkaliśmy grupę z kraju Bliskiego Wschodu, wszyscy byli tak odwodnieni, że nie mieli siły iść, jedna osoba zemdlała. A teraz, gdy powstał mur na granicy, więcej jest urazów i złamań, bo ludzie próbują go przeskoczyć.
Czy ten mur coś zmienił?
– Tak, stało się jeszcze bardziej niebezpiecznie, bo uchodźcy nie zrezygnują z prób przekroczenia granicy, powstają już kolejne podkopy pod murem. Mur zmienił także to, że Polska jest biedniejsza o półtora miliarda. Poza tym wiadomo, że wokół niego powstanie cały biznes przemytniczy. Im trudniejsze jest przejście przez granicę, tym więcej pieniędzy mogą żądać przemytnicy od uchodźców. Wniosek? Odmawiając ludziom prawa do ochrony i budując ten mur, wspieramy przemytniczy biznes. I zwiększamy ryzyko dla ludzi, którzy szukają u nas schronienia. To, co się dzieje na polsko-białoruskiej granicy, pokazało, że skala okrucieństwa państwa stale rośnie. Jeśli można bezczelnie łamać prawo, tworzyć jakieś akty prawne stwarzające pozory legalizacji przemocy, jak np. ustawa wywózkowa, odbierać prawo do sądu, to nikt w Polsce nie powinien się czuć bezpiecznie.
Jak to?
– Prawo do sądu to jedno z naszych podstawowych praw. Władza może się zmienić, a wraz z nią światopoglądy i agendy, ale po to jest niezawisłe sądownictwo, żeby obywatele mogli się bronić. A jeżeli władza wykonawcza stara się wpływać na ten mechanizm, to odbiera możliwość obrony. Te 32 osoby z Usnarza Górnego zgodnie z prawem złożyły wnioski o ochronę międzynarodową, ale Urząd do spraw Cudzoziemców ich nie rozpatrzył. Twierdził, że nie było ich na piśmie, więc nie było wcale.
A co mówi na ten temat prawo?
– Pisemny wniosek jest wymagany tylko w polskiej ustawie. Konwencja genewska tego nie wymaga, a kodeks graniczny Schengen mówi, że deklaracja złożona wobec funkcjonariusza straży granicznej oznacza rozpoczęcie procedury. I to się działo, pełnomocnicy zadbali o to, by to odpowiednio sformalizować. A mimo to urząd w ogóle nie zajął się tą sprawą. Rada do spraw Uchodźców, czyli organ odwoławczy, też odmówiła zajęcia się skargą pełnomocników i Fundacji Ocalenie. I nie dała nam zgody na udział w postępowaniu, mimo że jako organizacja społeczna mamy do tego prawo.
Dlaczego odmówiła?
– Nawet nie tyle odmówiła, ile zignorowała nasz wniosek. Pod koniec sierpnia Naczelny Sąd Administracyjny będzie się zajmował tą sprawą. To, co orzeknie NSA, pokaże, czy może być tak, że organ władzy po prostu zignoruje jakiś wniosek, w tym taki złożony ustnie w lesie. Wiem, że to brzmi zawile, ale jest bardzo ważne, bo ludziom z granicy odbiera się możliwość korzystania z podstawowych praw: do procedury administracyjnej, do sądu, do ochrony międzynarodowej.
Podobno w Usnarzu na początku pogranicznicy pomagali uchodźcom, dawali im jedzenie i wodę. Dopiero potem przestali, bo zapadła taka decyzja polityczna.
– Politycy – Duda, Morawiecki, Błaszczak, Kamiński i całe kierownictwo partii rządzącej – podjęli decyzję, żeby stworzyć na Podlasiu warunki, w których ludzie cierpią i umierają. I zrobili to świadomie, bo mieli całą wiedzę potrzebną do tego, żeby przewidzieć skutki swoich działań. Jak inaczej nazywać tę strategię niż zbrodnią przeciwko ludzkości? Oczywiście, kiedy myśli się o takich zbrodniach, myśli się też o skali: że to są tysiące osób. A tutaj jest ponad 20 potwierdzonych ofiar śmiertelnych. Potwierdzonych, bo ludzie przechodzą przez bagna, gęsty las, puszczę i tak naprawdę nie wiemy, ile istnień kosztowała polityka polskich władz. Wiemy jednak, że cierpienia doświadczyły już tysiące ludzi.
Miałeś poczucie absurdu, kiedy po wybuchu wojny na Ukrainie władze rzuciły się do pomagania Ukraińcom, a równocześnie nadal piętnowały tych, którzy pomagają uchodźcom kilkaset kilometrów dalej?
– Z tą pomocą państwa to bym nie przesadzał, bo większość robią społeczeństwo obywatelskie oraz samorządy. A wracając do pytania: absurd to chyba zbyt łagodne słowo. Na granicy z Ukrainą, gdzie organizowaliśmy bezpieczne punkty dla dzieci, pracowaliśmy w tej samej przestrzeni co policja, WOT. Ale gdybyśmy byli przy białoruskiej granicy, to sytuacja byłaby zupełnie inna. My nadal chcielibyśmy uchodźcom pomóc, a mundurowi chcieliby nam przeszkodzić i skrzywdzić tych ludzi. Jest w tym mnóstwo hipokryzji. Trudno było patrzeć, jak straż graniczna robi sobie zdjęcia z małymi dziećmi, które uciekają z Ukrainy. Ja przecież widziałem, jak pogranicznicy pakują ludzi na ciężarówki w środku lasu, żeby ich gdzieś wywieźć. Tam też były dzieci, niektóre chore. Brakuje słów, by opisać, co o tym myślę.
Boicie się zbliżającej się jesieni?
– Tak, bo jesienią i zimą trudniej jest pomagać. Boimy się, że do wielu osób nie dotrzemy. Łatwiej jest też uchodźców wytropić. Na Podlasiu służby stworzyły klimat polowania na ludzi. Po lesie chodzą patrole, mundurowi nachodzą ludzi, których podejrzewają o to, że przyjęli kogoś pod swój dach. A przecież to jest podstawowy ludzki odruch, że kiedy widzę pod swoim domem przemarzniętą, głodną osobę, to nie pytam, jakie ma obywatelstwo czy prawną podstawę pobytu w Polsce. Pomagam człowiekowi w potrzebie, mam prawo go nakarmić i ogrzać. Nie tylko prawo, ale i obowiązek. Więc tak, jest się czego bać. Warto też pamiętać, że ludzie, którzy do nas docierają, uciekają z wielu różnych miejsc i powodów. Próba przejścia do UE drogą lądową zawsze będzie dla nich trochę bezpieczniejsza niż przepłynięcie łodzią czy pontonem. Oni nie przestaną do nas przyjeżdżać.
Zdarzało ci się układać w myślach słowa skierowane do polskich władz, w których tłumaczyłbyś, dlaczego na Podlasiu musi się coś zmienić?
– Na początku zacząłem pisać list do pana premiera Morawieckiego o tym, że trzeba myśleć o ludziach, a nie o polityce. Bo uchodźcy to są ludzie, tacy jak my. I trzeba im pomóc. Ale szybko zobaczyłem., że władze nie są zainteresowane dialogiem, nie interesuje ich człowiek, tylko polityka i to, co mogą na niej zyskać. Nigdy tego listu nie wysłałem. A teraz, po roku, trudno mi formułować jakieś apele do władz. Widzę też dużą obojętność społeczeństwa.
Masz jakieś wytłumaczenie, dlaczego tak jest?
– Mam problem z tłumaczeniem tego typu rzeczy, bo to jest w jakimś sensie „rozgrzeszające”, a ja nie chciałbym nikogo rozgrzeszać z obojętności. To są różne socjologiczne i psychologiczne mechanizmy, które powodują, że ludzie wolą nie myśleć o przykrych rzeczach, że łatwiej im empatyzować z osobami, które postrzegają jako bliższe, bardziej do nich podobne. Bo skoro krzywda dzieje się komuś takiemu jak ja, to znaczy, że i mnie może się przydarzyć. Więc bardziej chcę pomóc takiej osobie niż komuś, kto jest zupełnie inny niż ja. Warto jednak apelować do mediów, by nie porzucały tego tematu. I do społeczeństwa, by nie było obojętne i żeby naciskało na władzę, by skończyła z przemocą i bezprawiem na granicy. Ważne jest też to, że nie pomagamy uchodźcom tylko przy granicy, ale także później. Tydzień temu apelowaliśmy o pomoc w znalezieniu w Warszawie mieszkań do wynajęcia dla pięciu rodzin uchodźczych z Afganistanu, Czeczenii i Dagestanu. Niestety, nikt nie odpowiedział na ten apel. Nieraz większą barierą jest nie cena, ale dyskryminacja – niechęć do wynajmowania uchodźcom.
Widzisz szansę na zakończenie tego dramatu?
– Kalina Czwarnóg z naszej fundacji mówiła niedawno, że duży sens ma chodzenie na dyżury poselskie swoich parlamentarzystów i opowiadanie im o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. Przypominanie, że dramat uchodźców trwa, a my, wyborcy, nie zgadzamy się na to. I pytanie: co w związku z tym zamierzają zrobić? Zbliżają się wybory, jeśli dużo wyborców to zrobi, to może coś się zmieni.
renata.kim@newsweek.pl