Wywiad z Weroniką Klembą, wolontariuszką Klubu Inteligencji Katolickiej, współpracującą z Grupą Granica, studentką, która usłyszała zarzut usiłowania pomocy w nielegalnym przekraczaniu granicy.

Usłyszałaś zarzut usiłowania pomocy w nielegalnym przekraczaniu granicy. Jak to faktycznie było?

Weronika Klemba: Sytuacja jest dosyć jasna, to znaczy byłam na granicy w celu udzielania pomocy humanitarnej i nikomu nie pomagałam tej granicy przekraczać. Nie ma mowy o przemycie ludzi. Zdecydowanie nie.

W przestrzeni medialnej pojawiają się informacje, że nielegalnie wkraczałaś do tej strefy przygranicznej. Powiedz proszę: gdzie działałaś, co robiłaś pomagając uchodźcom na białoruskiej granicy?

Zostałam zatrzymana poza strefą, więc nie wiem, dlaczego takie informacje są podawane. My generalnie działamy poza strefą, założenie jest takie, żeby pomagać w granicach prawa. Chyba sam rozumiesz, że Grupa Granica w swoich działaniach musi być uważna i ostrożna, musimy działać legalnie ponieważ, jak widać, służby bardzo nas ścigają i bardzo nie chcą, żebyśmy robili to, co robimy. Bardzo chcieliby móc aktywistom postawić jakieś zarzuty.

Jak to wszystko wygląda z perspektywy takiej osoby jak ty? Jakie są – powiedzmy – granice na granicy. Czym się zajmuje Grupa?

Naprawdę długo bym mówiła, co w ramach tej pomocy robimy. Jest to na przykład podawanie ludziom zupy, która jest specjalnie przygotowana w ten sposób, żeby była delikatna dla osób, które przez parę dni nic nie jadły. Dajemy wodę, ciepłe ubrania, środki higieny osobistej czy podstawowe leki. Pomagamy tam na miejscu, w danej konkretnej sytuacji.

A jak wygląda sytuacja tych osób, którym udało się już przekroczyć granicę? Kiedy zwracają się do waszej organizacji?

Ci ludzie często proszą o azyl w Polsce i wtedy chcemy im pomóc. Ci ludzie podpisują dokumenty, które czynią nas ich pełnomocnikami. Dzięki temu, przy ewentualnych push-backach, możemy się dowiadywać o ich dalsze losy. Musimy zostawiać ich w tym lesie, bo nic więcej nie możemy zrobić. Czyli faktycznie pewne prawne kroki, choć w dosyć luźnej formie, są podejmowane. Przede wszystkim nam zależy na bezpieczeństwie tych osób i oprócz pomocy chcemy monitorować, co się z nimi później dzieje. Temu służą podpisywane przez nich pełnomocnictwa, czy prośby o azyl, które też te osoby w naszej obecności wypełniają, i które są potem dowodem, że ci ludzie rzeczywiście chcą ten azyl otrzymać.

Dużo mówi się o nastawieniu polskich władz, a niewiele o podejściu samych mieszkańców tych okolic. Jak na was jako wolontariuszy reagują mieszkańcy? I z drugiej strony – jaki jest ich stosunek do uchodźców, którym udało się tę granicę przekroczyć?

Cóż, podejście jest bardzo różne, bardzo skrajne, nigdy nie wiadomo np. na jakiego lokalsa się trafi. Dlatego też nie możemy być za bardzo widoczni w swoich działaniach, bo musimy zawsze brać pod uwagę możliwość, że ktoś może zadzwonić na policję czy do Straży Granicznej i powiedzieć, że widział w konkretnym miejscu ludzi z plecakami i wtedy akcja może zostać udaremniona. Równocześnie bardzo wielu mieszkańców pomaga w różny sposób, niektórzy jeżdżą po prostu do lasów. Poznałam osobiście takich mieszkańców, którzy co drugi, trzeci dzień w nocy jadą do lasu i pomagają. Dla mnie osobiście jest to niesamowite: ta granica, która się zaciera między życiem prywatnym, ich codziennością, a tą dziwną straszną rzeczywistością podlaską, spowodowaną przez nasze państwo. Ludzie mieszkający przy granicy nie mieli tego wyboru, który na przykład ja mam. Mogę zdecydować, kiedy pojadę na granicę, planuję ile dni poświęcę na ten wyjazd i że będę działała wedle reguł, jakie tam panują. Natomiast ci ludzie… oni nie mają wyboru. Oni jadąc rano do pracy mogą być trzy razy zatrzymani przez straż, a ich samochód może być wielokrotnie sprawdzany. Idąc na przykład na zakupy do Biedronki w trakcie dnia trzeba się liczyć z tym, że w ciągu pieszej, piętnastominutowej drogi, minie się oddział wojska z długą bronią, który maszeruje przez miasto. To są naprawdę nieprzyjemne obrazki. Ci ludzie mimo wszystko znajdują w sobie energię, żeby pomagać. Czy to iść do lasu, czy zbierać ubrania i potrzebne rzeczy, później to segregują i zanoszą do ośrodków zamkniętych. Naprawdę wielu ludzi pomaga, ale widać też duże zmęczenie tą sytuacją, tym stanem wyjątkowym.

Narzucono im nową rzeczywistość, brutalną, pełną agresji i przemocy, oni muszą w tym żyć i ja rozumiem że nie czują się z tym dobrze. Rozumiem, że pragną powrócić do tego, co było przed stanem wyjątkowym. Sama pamiętam z dzieciństwa Białowieżę, jeździłam tam często z rodzicami. To było miasteczko turystyczne, gdzie prawie każdy mieszkaniec wynajmował pokoje, a teraz nikt nie może tego robić. Ci ludzie właśnie zostali wyrwani z tej swojej codzienności, muszą płacić naprawdę wysoką cenę. Są zdenerwowani, są źli, chcą skończyć tę sytuację. Niektórzy być może myślą, że właśnie pozbywając się nas, wolontariuszy, pozwalając służbom robić to co robią, przyspieszą koniec tej całej sytuacji.

W związku z sytuacją w Ukrainie i napływem uchodźców stamtąd, chciałbym zapytać o tę diametralną różnicę w podejściu do przyjmowania uchodźców. Kiedy się porównuje te dwie granice, mimo że są tak nieodległe geograficznie, to jednak sytuacja i podejście do osób z Ukrainy oraz tych przebywających właśnie na granicy z Białorusią są zupełnie różne. Jak myślisz, z czego te różnice wynikają?

Tak, różnice są kolosalne i w traktowaniu uchodźców, i w traktowaniu osób udzielających pomocy. Z jednej strony mamy taką narrację, że ludzie, którzy przekraczają granicę polsko-ukraińską to są osoby, które trzeba ugościć, bo uciekają przed wojną i należy im się szacunek, a z drugiej strony mamy narrację, że ludziom, którzy przekraczają białoruską granicę, z jakiegoś dla mnie niezrozumiałego powodu, ten szacunek się nie należy. Ci ludzie w lasach oprócz tego, że po prostu są skrajnie wyczerpani, zmęczeni i często naprawdę ledwo żywi, to pozbawia się ich godności ludzkiej, a przecież każdy człowiek ma do niej prawo, wszelkie prawa człowieka w ogóle wynikają z poszanowania godności ludzkiej. Ta zaś jest tym ludziom odbierana przez funkcjonariuszy zarówno polskich jak i białoruskich. To jest straszne.

Co zdecydowało o tym, że zdecydowałaś się wybrać na granicę białoruską? Jak wyglądała ta pierwsza podróż na granicę i pierwsze akcje? Nie pochodzisz z Podlasia. Studiujesz w Warszawie.

Tak, jestem warszawianką z krwi i kości.

Co więc zdecydowało o tym, że zdecydowałaś się jechać na granicę z Warszawy i pomagać? Poświęcić swój wolny czas, również swoje bezpieczeństwo?

Warszawocentryzm jest mi jednak obcy, to nie jest tak, że mój świat zamyka się tam gdzie zaczyna się obwodnica wokół Warszawy. Żyjemy jednak w państwie. Na pewno dojazdy to jakieś utrudnienie dla wszystkich, którzy tam jeżdżą, na przykład właśnie z Warszawy, Krakowa czy jakiejkolwiek innej miejscowości, ale nie traktowałabym tego w kategoriach problemu. Nie ma to żadnego znaczenia, że nie jest to moje województwo, czy moje miasto.

Mimo wszystko jesteś jedną ze stosunkowo niewielu osób, które interesują się sytuacją na tej granicy, w społeczeństwie nieporównywalnie większe zainteresowanie dotyczy granicy z Ukrainą. Dlaczego ta granica? Skąd taka decyzja?

Przede wszystkim słuchałam i bacznie śledziłam wszelkie relacje stamtąd, gdy to się wszystko zaczęło. Było to dla mnie przerażające, nie mogłam uwierzyć w to, co się tam dzieje. Poczułam, że powinnam tam być. Ja już wcześniej działałam jako aktywistka i to we mnie zostało i pewnie zostanie na długo. Aktywiści, którzy byli na granicy przede mną apelowali o pomoc.

Wygospodarowałam czas, chciałam zobaczyć skalę tego kryzysu, zobaczyć jak mogę pomóc. To nie było tak, że siedziałam i analizowałam plusy i minusy tej sytuacji, po prostu po przeczytaniu różnych relacji zrozumiałam, że muszę tam być. Ludzie różnie pomagają i to nie jest tak, że jeżdżenie tam to jest jedyny sposób. Można gotować zupę, można organizować protesty, demonstracje, nagłaśniać w mediach społecznościowych. Wszystko jest ważne. Natomiast ja osobiście dobrze odnajduję się w bezpośrednim działaniu. Byłam na nie gotowa, nie byłam sama, byli tam też ludzie z mojej bańki aktywistycznej, przyjaciele.

Faktycznie spotkałem się z opinią, że jak już zacznie się pomagać, to rzeczywiście trudno potem z tego zrezygnować. Jak zmieniła się sytuacja od tego pierwszego razu, kiedy się tam pojawiłaś?

Jeżeli chodzi o uchodźców to faktycznie jest pewna sinusoida. Były momenty, że akcje trwały w zasadzie cały czas, trudno było aktywistom wygospodarować czas na sen. Mnie akurat nie było na granicy w tym najgorętszym okresie. Bywały tygodnie kiedy nie było żadnych wezwań, to był głównie ten zimowy czas, styczeń, luty. Wtedy zdecydowanie mniej osób próbowało przekroczyć granicę. Teraz robi się coraz cieplej, więc też coraz więcej ludzi decyduje się ją przekroczyć. Coraz częściej mamy do czynienia z osobami, które są starsze lub fizycznie mniej sprawne. Ma to związek z tym, że Białoruś likwiduje ośrodki, w których ludzie przebywali, więc oni na starcie już są w gorszym stanie, przyczyniają się do tego także doświadczenia kolejnych push-backów. Spotykamy ludzi naprawdę wycieńczonych i potrzebujących pomocy, a służby tym bardziej nie chcą, żebyśmy byli świadkami tych często drastycznych sytuacji. Jeżeli chodzi o stosunek służb do wolontariuszy, to są oni coraz bardziej zirytowani naszą obecnością i zależy im na tym, żeby nas tam nie było, żebyśmy stamtąd zniknęli. Dlatego stosują coraz więcej represji. Moja sprawa jest tego przykładem. Obecnie te konfrontacje z służbami są coraz mniej przyjemne. Sama pamiętam, że za pierwszym razem gdy spotkałam policjantów, to odbyliśmy bardzo miłą rozmowę, puścili nas, nic się nie wydarzyło. Teraz przy zatrzymaniach szukają jakichkolwiek nieprawidłowości. Przetrzymują wolontariuszy w swoich samochodach. Rutynowa kontrola drogowa nagle wydłuża się do kilku godzin. Takimi sposobami starają się nas zastraszyć, zniechęcić.

Jesteś po kolejnej rozprawie. Uważasz, że to będzie już koniec tej sprawy, czy będzie jej kontynuacja?

Nie potrafię tego przewidzieć. Gdybyś miesiąc temu powiedział mi, że sąd będzie decydował o ewentualnym trzymiesięcznym areszcie dla mnie, jakbym była niezwykle niebezpieczną kryminalistką, że na dwa dni zostanę zatrzymana i że będę mieć stawiane zarzuty o pomoc przy organizacjach nielegalnego przekraczania granicy, to na pewno bym w to nie uwierzyła. To wszystko potwierdziło moje przypuszczenia, w które wierzyć nie chciałam, że absurd nie ma granic. Im chodzi nie o fakty, tylko o to, żeby takim osobom jak ja coś udowodnić. I nie wydaje mi się, że są granice, których oni mogą nie przekroczyć. Zdecydowanie więc wyobrażam sobie, że mimo wszelkich dowodów na to, że jestem wolontariuszką i byłam tam pomagać, mimo poręczeń, oświadczeń Grupy Granica, wydaje mi się, że mogą utrzymać te zarzuty.

Nie wątpię, że sprawa jest dla ciebie bardzo męcząca i wyczerpująca. Jak długo już w ogóle to trwa?

Zostałam zatrzymana 25 marca więc trwa to już miesiąc.

Czy masz wrażenie, że jest to skierowane w konkretne osoby?

To nie jest kierowane w poszczególne osoby. Ja naprawdę jestem szeregową wolontariuszką, nikim szczególnie wyjątkowym. To jest po prostu sygnał, który oni chcą wysłać całej Grupie i ja stałam się losowo kozłem ofiarnym.

A czy znasz jakieś osoby w podobnej sytuacji?

Akurat z mojej Grupy tylko ja dostałam zarzuty, natomiast znam jeszcze 4 osoby, którym także je postawiono.

Czy w związku z tymi doświadczeniami masz zamiar kontynuować swoją działalność jako wolontariuszka? Czy nie zniechęca cię ta sytuacja i groźba represji?

Tak jak wcześniej powiedziałeś, jak raz się zacznie, to trudno z tego zrezygnować. Na pewno moje życie się zmieniło, niestety wisi nade mną pewne zagrożenie, które jest realne i trudniej się żyje z taką świadomością. Na pewno wpływa to na moją psychikę, ale nie zmienia to moich poglądów i mojego patrzenia na świat. Przecież wraz z moim aresztowaniem sytuacja na granicy się nie poprawiła. Dlatego liczę na to, mam szczerą nadzieję, że tam wrócę.

Trzymam kciuki. Na zakończenie naszej rozmowy: czy mogłabyś coś powiedzieć, poradzić osobom, które chciałyby się zaangażować w podobną działalność?

Nie wiem, czy mam jakieś prawo, żeby coś radzić innym. Na pewno chciałabym, żeby takie sprawy jak moja wywołały odwrotny skutek niż zastraszenie ludzi, żeby właśnie coraz więcej osób angażowało się w tę pomoc. Służbom właśnie na tym zależy, aby nas zastraszyć, abyśmy przestali działać. Im nas więcej, tym większe szanse, że damy im odpór. Pomagać można na wiele sposobów, bezpośrednio czy pośrednio. Grupa Granica zrzesza kilkanaście organizacji, które działają w różny sposób. Nie trzeba od razu zaczynać od biegania po lesie w nocy, po kilka godzin. Pomaganie ma naprawdę wiele twarzy.

Bardzo dziękuję za te słowa i za całą rozmowę oraz przede wszystkim za to, co robisz. Wymaga to wielkiej odwagi.

Dziękuję w imieniu całej fundacji No Border.