„Gazeta Wyborcza Wrocław” nr 295 (10183), 20 grudnia 2022 (wtorek)
Karolina Kijek
18-latek z Ghany stracił część stóp w mrozie na granicy. Marzył, by zostać piłkarzem. Trwa walka, by mógł chodzić
20.12.2022, 06:01

Po tym jak 18-letni Justlord przez pięć dni błąkał się w mrozie po lasach na granicy polsko-białoruskiej, część jego stóp trzeba było amputować ze względu na odmrożenia. Od roku trwa walka o to, aby mógł chodzić.
– Nie myślę już o tych stopach, to już się stało. No i są ludzie, którzy są w trudniejszej sytuacji, na przykład mogą się tylko czołgać – mówi Justlord. – Myślę o przyszłości. Wierzę, że Bóg ma dla mnie dobry plan.
Kryzys na polsko-białoruskiej granicy. Justlord ma status uchodźcy
W oczekiwaniu na niego pochyla się w kuchni nad zadaniem domowym. Za parę godzin ma lekcję polskiego. Notujemy wspólnie: „Jestem z Ghany”, „Mieszkam we Wrocławiu”, „Kocham grać w piłkę nożną”.
W jego historii stopy są wyjątkowo ważne.
W Ghanie tak zwinnie obracał nimi piłkę, gdy ulica stawała się piłkarskim boiskiem, że wszyscy wokoło byli pewni: wyprowadzą Justlorda z biedy, wprost do kontraktu w jakimś dobrym klubie.
W Polsce być może uratowały mu życie. A na pewno pozwoliły wyjść z lasów na polsko-białoruskiej granicy. Gdyby nie to, że były tak odmrożone, pewnie wylądowałby tam, gdzie jego znajomi, z którymi do dziś nie ma kontaktu: za drutami.

– Od ludzi w Polsce nie spotkało mnie nic złego, wręcz przeciwnie, sama dobroć – opowiada Justlord znad zadania. – I proszę podziękować strażnikom granicznym, byli dla mnie bardzo mili.
Gdy pytam o Ghanę, mówi o wielkiej biedzie i o tym, że musiał uciekać po wypadku w biedaszybie, w którym pracował dla wuja. Wybuch zabił tam trzy osoby. – Gdybym został, zamknęliby mnie w więzieniu – wyjaśnia Justlord. – Biedaszyby są nielegalne, ale ludzie i tak w nich pracują, żeby mieć za co jeść.
Prezent dla nieznajomego. Justlord: „Ojciec zawsze powtarzał, że życie jest jak drabina”
Justlord opowiada, że to wuj kupił mu bilet na samolot do Białorusi. Namówił go do tego znajomy, nęcąc opowieściami o bezpieczeństwie, własnym lokum, kontrakcie w klubie piłkarskim. Realia okazały się inne. Na lotnisku nikt na niego nie czekał. Tygodniami spał na ławkach w Grodnie. Przetrwał w Białorusi 3,5 miesiąca, obchodził tam ubiegłoroczne święta Bożego Narodzenia i 18. urodziny, które miał 26 grudnia.
– Ojciec zawsze mi powtarzał, że życie jest jak drabina – wspomina Justlord. – Ktoś pomoże ci się wspiąć do pewnego szczebelka i być może zostawi, ale później zjawi się ktoś inny, kto pociągnie cię w górę. Ta myśl mi bardzo pomagała w trudnych chwilach. No i wiara, wierzę, że Bóg pomaga przez ludzi, których zsyła na naszą drogę.
Przypadkiem poznał w centrum handlowym grupę Nigeryjczyków. Zaopiekowali się nim i zapytali, czy nie chce dołączyć do ich wyprawy na granicę.
Justlord przekonuje, że nie miał już nic do stracenia i nie wiedział, co może go czekać. – Nie miałem pojęcia, że gdzieś może być aż tak zimno – dodaje.

W tym zimnie, w polskich lasach, przetrwał pięć dni. Miał nieocieplane kalosze, w których zamarzała woda. Z czasem, ogrzewając stopy nad ogniskiem, już nawet nie czuł, że je sobie przypala. W ogóle przestał je czuć.
Co więc czuł? Justlord odpowiada, że zimno, które kąsa po całym ciele tak bardzo, że człowiek płacze i pyta siebie, po co tam szedł, i po prostu chce się poddać. Myśli, że zabrakło do tego dnia lub dwóch.
Ale Justlord zobaczył pomiędzy drzewami jakieś obce sylwetki. Na jego życiowej drabinie pojawili się nowi ludzie.
Stopy pomógł ocalić dr Domanasiewicz ze szpitala we Wrocławiu
Urszula Glensk, literaturoznawczyni z Uniwersytetu Wrocławskiego, która ostatnią zimę spędziła na Podlasiu, pomagając uchodźcom i dokumentując sytuację, do dziś pamięta: to było 26 stycznia 2022 roku w Dubiczach Cerkiewnych.
Tego dnia stała z koleżanką i transparentem „Nie zabijaj migrantów, sam nim byłeś” przy siedzibie straży granicznej. Było zimno, zapadał zmrok. – Zobaczyłyśmy, jak strażnicy wyprowadzają grupę czarnoskórych mężczyzn i wpychają ich na pakę ciężarowego samochodu – opowiada. – Zanim wyjechała, próbowałyśmy wstrzymać ten dramatyczny moment. Niestety, nie byłyśmy w stanie.
Nie wiedziała jeszcze, że w budynku został jeden chłopak z tej grupy. Uniknął wywózki przez odmrożone stopy. Gdy strażnicy graniczni zdejmowali mu kalosze, zrobili to razem ze skórą. Kilka dni później inna działaczka opowiedziała, że był to chłopak z Ghany, który musi pożegnać się z marzeniem o byciu piłkarzem. Za kilka dni czeka go amputacja.

– Gdy w szpitalu w Hajnówce otworzyłem oczy, stała nade mną kobieta – pamięta Justlord. – Powiedziała po angielsku, że mam się nie bać, bo już z kimś rozmawiała i pomoże ocalić mi stopy. To była Ula.
Była po rozmowie z prof. Wojciechem Witkiewiczem, dyrektorem wrocławskiego szpitala przy ul. Kamieńskiego, oraz dr. Adamem Domanasiewiczem, światowej sławy chirurgiem, który tam pracuje. Ma znakomity zespół i specjalizuje się właśnie m.in. w leczeniu odmrożeń.
– Profesor zgodził się przyjąć chłopaka u siebie w szpitalu, a doktor jeszcze w dniu, w którym rozmawialiśmy, skontaktował się z lekarzami z Hajnówki – pamięta Urszula Glensk.
Na dzień przed zaplanowaną amputacją przewiozła Justlorda do szpitala we Wrocławiu. Spędził tam prawie pół roku, gdy wyszedł, było już lato. Lekarzom udało się częściowo uratować jego stopy. Stracił palce i część śródstopia lewej nogi.
Kryzys na granicy polsko-białoruskiej. Potrzebne pieniądze na leczenie i usamodzielnienie się
Pozostał problem: rachunek za leczenie, który opiewa na ponad 80 tys. zł. Zapłaty odmówiły i NFZ (pacjent nie był ubezpieczony), i straż graniczna – nie miał statusu uchodźcy, no i zapłaciła za pobyt w Hajnówce.
Poza tym – jak wskazywała mjr Katarzyna Zdanowicz, rzeczniczka Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej – „w trakcie pobytu cudzoziemca w szpitalu w Hajnówce wpłynęła deklaracja od pani podającej się za pełnomocnika o chęci przyjęcia cudzoziemca i objęcia go opieką materialną, medyczną i prawną”.

– Dotyczyła opieki poszpitalnej, gdyż Justlordowi groził kolejny push-back, podobnie jak innym pacjentom zabieranym przez straż graniczną ze szpitala i wyrzucanym z powrotem na Białoruś – wyjaśnia Urszula Glensk. – Deklaracja nie dotyczyła opłaty za szpital. Justlord był wtedy pacjentem przywiezionym przez straż graniczną i pilnowanym przez 24 godziny na dobę pod salą.
Urszula Glensk, zgodnie z deklaracją, otoczyła go opieką, jaką tylko mogła. Justlord u niej mieszka, to w jej kuchni odrabia to zadanie z polskiego. Jest też podopiecznym powołanej przez nią i innych wolontariuszy fundacji No Border.
Ale tłumaczenia były na nic. Na nic były też pisma prawnika, wskazujące na przepisy, zgodnie z którymi to właśnie Skarb Państwa powinien w tej sytuacji pokryć koszty leczenia. Straż graniczna odmawia zapłacenia, a w sprawie uregulowania rachunku nie ma już do kogo pisać.
Przedstawiciele fundacji, którzy opiekują się Justlordem, są w kropce. A to jeszcze nie koniec kosztów. Za same specjalistyczne opatrunki płacą miesięcznie ponad 500 zł, a potrzebne są jeszcze pieniądze na to, aby pomóc Justlordowi się usamodzielnić, gdy już dojdzie do siebie.
To się jeszcze nie stało, choć minął prawie rok. Po wcześniejszych przeszczepach skóra w kilku miejscach zaczęła się rozchodzić. Justlord potrzebuje więc kolejnej operacji, przeszczepu skóry głębokiej – znów obiecał się jej podjąć dr Domanasiewicz, ale już tym razem zabieg opłaci NFZ. W październiku Urząd ds. Cudzoziemców przyznał bowiem 18-latkowi status uchodźcy.
Ten przeszczep to jedyna szansa, aby mógł chodzić. Ma na stopach otwarte rany, która zaczynają krwawić, gdy robi za dużo kroków.
„Niewidoczna ofiara” kryzysu na granicy
Tymczasem na Podlasiu trwa zima. W ciągu ostatnich dni spadło bardzo dużo śniegu, a temperatura sięga -12 stopni Celsjusza.
Grupa Granica przekazała, że w ciągu zaledwie dwóch miesięcy – od 1 października do 30 listopada – otrzymała prośby o pomoc pomoc humanitarną aż od ponad 1,1 tys. osób, które utknęły w podlaskich lasach. Działacze dotarli do ponad połowy z nich, u ponad 100 była potrzebna interwencja medyczna. Zarejestrowali też zaginięcie 21 osób.
Od początku kryzysu na polsko-białoruskiej granicy zmarło minimum 28 osób.
– Justlord jest niewidoczną, bo schowaną w domu we Wrocławiu ofiarą kryzysu na granicy polsko-białoruskiej – mówi Urszula Glensk. – Na szczęście jest bardzo dużo ludzi dobrej woli, którzy chcą mu pomóc.
Nadchodzące święta Bożego Narodzenia i 19. urodziny spędzi w Polsce. Wierzy, że jeszcze będzie grał w piłkę.
Więcej informacji na temat fundacji No Border na stronie internetowej. Wesprzeć leczenie i usamodzielnianie się Justlorda można, wpłacając pieniądze na numer bankowy fundacji No Border: 40 1140 2004 0000 3302 8219 5291 (mBank).
CZYTAJ WIĘCEJ:

Prezent dla nieznajomego to przedświąteczna akcja redakcji lokalnych „Gazety Wyborczej”. Nasi reporterzy opisują historie konkretnych ludzi, którzy potrzebują wsparcia, by wyjść z kłopotów, odbudować dom, odzyskać zdrowie. To już druga edycja tego przedsięwzięcia. W ubiegłym roku opisaliśmy m.in. dramat rodziny, która w wyniku wybuchu gazu straciła dom, i o uchodźcach z Afganistanu, którzy znaleźli schronienie i wsparcie w Bielsku-Białej. Po naszych tekstach na koncie chorej na złośliwy nowotwór nerek Marcelinki przybyło ponad 30 tys. zł, nasi czytelnicy pomogli też panu Kazimierzowi i jego psom, którzy stracili dach nad głową w wyniku tragicznego pożaru.
Przejdź do serwisu: